O 9:00 spod Różanej wyruszyliśmy w piątkę. Łukasz namówił mnie wcześniej na 150km, mimo obaw zgodziłem się, bo w końcu wypadało zrobić jakiś większy dystans. Byłem trochę nieprzygotowany, miałem raptem 1 500ml bidon, więc po drodze kupiłem jeszcze wodę i 2 banany. Po pewnym czasie dwójka zawróciła, a my we trzech (ja, Łukasz i kifor) pojechaliśmy dalej.
Pojechaliśmy dzisiaj dwa konkretne podjazdy: dawną premię Tour de Pologne - podjazd w kierunku Krokowej (nie taki straszny, chociaż dość sztywny) a chwilę później Pomorski Orlinek, słynny stromy podjazd, który rzekomo w pewnym miejscy ma 26% nachylenia. Był to naprawdę wymagający podjazd, ale nie wydaje mi się, żeby miał aż tak duże nachylenie (no chyba że na jakimś odcinku 10m :) )
Mimo tego całkiem mocno go odczułem i po nim moje nogi były jak kołki. Ale nie było jeszcze tak źle. Po pewnym czasie na jednym z wielu dzisiaj wzniesień zobaczyłem, że z tyłu został Łukasz i się zatrzymał. Zawróciłem więc zobaczyć co i jak. Okazało się, że wbił mu się kapsel w oponę, na szczęście nie doszło do przebicia. I od tamtego momentu już we dwójkę wróciliśmy do Lęborka.
Na 30km do "mety" zaczęły się u mnie problemy. Już trochę brakowało sił. Gdzieś w tych właśnie okolicach siadłem na koło Łukaszowi i holował mnie do domu. Chociaż wtedy jeszcze nie było tak źle, bo dawałem radę jechać jego tempem bez większego trudu. Prawdziwa męczarnia zaczęła się gdzieś w Garcegorzu (na szczęście było to już całkiem blisko). Puls nie przekraczał 125-130, każdy nawet nieiwelki podjazd sprawiał duże kłopoty. Ale całe szczęście udało się dojechać (wielkie dzięki dla Łukasza, który jechał razem ze mną i wspierał w tych trudnych chwilach).
Myślę, że na taki stan mogło mieć wpływ to, że się trochę przegrzałem (grubo się ubrałem, bo miała być kiepska pogoda a skończyło się na przyjemnym słoneczku) oraz to, że miałem tylko 1,2 litra płynów, z czego 700ml to czysta woda. Ale to tylko domysły :). Generalnie jestem zadowolony z jazdy, zwłaszcza że przez około 110km nie było praktycznie żadnych problemów a nie jechaliśmy tempem wycieczkowym.
Dzisiaj pod Różaną oprócz mnie zebrało się jeszcze tylko dwóch zawodników. Postanowiliśmy pojechać nad jezioro Jasień (nigdy wcześniej tam nie byłem). Tempo ustaliliśmy, że będzie w miarę spokojne. Oj długo czekałem na taki wyjazd z grupką. W końcu obyło się bez szarpania, wyszedł fajny trening wytrzymałościowy. Dodatkowo pogoda tak jak i w ostatnich dniach bardzo dopisała. Miejscami dokuczał wiatr, ale to u nas norma. Jedyne co mnie cały czas męczy to ból palców u stóp. Coś nie mogę się go pozbyć. Zawsze po około 2h się pojawia i mocno przeszkadza.
Zebrało się nas sześciu i pojechaliśmy pętlę przez Łupawę i Czarną Dąbrówkę. Już na samym początku miał miejsce ostry zryw, kiedy to wyprzedzał nas motorower. Najpierw skoczył Marek, ja za nim. Jednak Marek po chwili odpuścił a ja postanowiłem gonić ten motorek :) Skończyło się na jakoś 40-50 sekundowym sprincie na maksa, ale udało się dojść tego "rajdowca" (tutaj osiągnąłem dzisiejszy maks. puls), więc zwolniłem i zacząłem czekanie na grupę. Co się okazało - Marek razem z kiforem też gonili ten motor, tuż za mną, więc podłączyłem się do tego dwuosobowego pociągu. No i udało się - motorowerzysta na komarku został przez nas wyprzedzony. Jednak nie powiem, kosztowało mnie to sporo wysiłku, bo po moim sprincie na maksa nie miałem czasu na odpoczynek i od razu zaczęła się druga gonitwa. Dzisiaj w ogóle sporo było takich zrywów, jeszcze przed Czarną Dąbrówką chciałem pojechać 130km z kiforem, jednak zrezygnowałem. I w sumie dobrze zrobiłem, bo miałem pieniądze tylko na coś do picia, na jedzenie by nie wystarczyło. Poza tym tempo mnie mocno wymęczyło, nie widziałem możliwości przejechania dzisiaj takiego dystansu. Postanowiłem sam dobić do 100. Jednak i ten plan musiałem skorygować jakieś 5-10km przed Lęborkiem przez ból stóp. Właściwie palców. Muszę cofnąć trochę bloki, bo ten problem mam już od jakiegoś czasu w nowych butach. Tak więc skończyło się na 60km, ale i tak jestem zadowolony, bo tych kilka szarpnięć na pewno wejdzie w nogi :) Dane nie są z całego przejazdu - stoper wyłączyłem jak czekaliśmy na Dominika i drugi raz jak czekaliśmy na Witka (tutaj to trochę trwało). Łącznie może jakieś 2km.
O 10 pod Różaną zebrała się mała grupka, jednak coś dzisiaj nie chciało się nikomu jechać... więc skończyło sie na jeździe spacerowym tempem przez Wicko, Maszewko, do Lęborka. Tak się rozleniwiłem, że zrezygnowałem z planowanej dalszej samotnej jazdy. Trochę szkoda takiej pogody, ale może to i dobrze, bo miałem 4 dni przerwy i takie spokojne rozkręcenie dobrze mi zrobi (chyba) :). A no i żeby nie było ciągle takiego zamulania, to depnąłem nieco mocniej w kilku momentach, na jednym podjeździe 400-500m cały pojechałem na stojąco i doszedłem do pulsu 201. Minusem tych "akcji" było to, że potem musiałem jechać 15-20km/h przez kilka minut żeby grupa doszła :)
Wybrałem się na trening i podczas jazdy drogą na Słupsk tuż za Lęborkiem dogonił mnie kifor więc postanowiłem schować się w cieniu i jechać razem z nim. No i nie powiem, tempo było jak dla mnie naprawdę mocne :). Ale udało się wytrzymać do końca. Cieszy mnie jedna rzecz, mianowicie że jeśli chodzi o podjazdy jest już całkiem dobrze, a będzie mam nadzieję jeszcze lepiej :). Takiego tętna średniego na takim dystansie to ja jeszcze nie miałem ;] A i przy okazji poznałem nowy świetny przejazd leśny do Dziechna.
Niedzielna jazda w grupie przez Potęgowo, Łupawę, Czarną Dąbrówkę i Cewice. Dzisiaj było trochę lżejsze tempo przez większość czasu, chociaż momentami szło całkiem ostro. Jechało mi się bardzo dobrze.
O 10:00 spod Różanej wyruszyliśmy w pięciu w kierunku Słupska. Jechał z nami dzisiaj nowy zawodnik. Tak jak i ja rok temu zostawał czasem z tyłu, tak więc tempo było nierówne i ostro spadało, kiedy czekaliśmy. Pojechaliśmy przez Mikorowo, Kozy i mniej więcej na wysokości Oskowa rozdzieliliśmy się i pojechaliśmy we trzech przez Cewice dziurawą drogą do Łebuni, następnie przez Popowo i Dziechno do Lęborka. Tam we dwójkę, razem z kiforem pojechaliśmy (ja na kole) jeszcze pętlę przez Pogorzelice, Unieszyno i Maszewo. Między Maszewem a Rybkami rozdzieliliśmy się, ja pojechałem prosto a towarzysz w prawo na dłuższą pętlę.
Jechało mi się dzisiaj bardzo dobrze, chociaż ostatnie kilometry z kiforem, mimo jazdy na kole, były już dosyć ciężkie. Jazda mimo tego, że kilka razy zwalnialiśmy i czekaliśmy na resztę nie była taka łatwa, a to przez to, że zrobiliśmy kilka ostrych przyspieszeń pod wzniesienia - ładnie weszło w nogi.
Nie podaję danych z pulsometru, bo są zafałszowane - łapało mi inną opaskę, następnym razem trzeba będzie coś z tym zrobić. Jednak średnie tętno wyszło ok. 76%max. Dane też nie są kompletne bo w pewnym momencie zatrzymałem garmina i zapomniałem go włączyć, myślę, że mogłem przejechać tak jakieś 3-4km.
Dzisiaj spod Różanej wyruszyliśmy w piątkę. Jechało mi się dosyć ciężko, cały czas czułem jeszcze nogi, całe szczęście nie tak bardzo jak wczoraj. Od samego początku za cel postawiłem sobie utrzymać się w grupie. Nie ułatwiał tego wiatr, przez większość dystansu przeszkadzał w jeździe, natomiast po odbiciu na lewo na Smolniki zaczęła się jazda centralnie pod wiatr i to w dodatku całkiem mocny. Było nas wówczas tylko czterech i po chwili zostałem z tyłu z Łukaszem. I tak zaczęła się gonitwa, chociaż tak na prawdę nie moja lecz Łukasza - ja byłem już zbyt zajechany i wiozłem się tylko na kole. Dałem raptem 2 zmiany, na więcej nie miałem niestety sił. Pościg po jakichś (na oko) 10km zakończył się powodzeniem i dojechaliśmy do dwójki uciekinierów, jednak nie na długo bo na zjazdach przed Lęborkiem znów nam zwiali. I tak już zostało do końca, do centrum dojechaliśmy w dwóch grupkach (a raczej parach :) ).
Teraz nie pozostało mi nic innego jak liczyć na dobrą pogodę w najbliższym tygodniu, bo od środy mam rekolekcje to i będzie więcej czasu na jazdę i nabijanie kilometrów, mam już nawet zaplanowaną ładną trasę :)