"Górski" etap wokół Jeziora Żarnowieckiego
Niedziela, 13 maja 2012
· Komentarze(0)
O 9:00 spod Różanej wyruszyliśmy w piątkę. Łukasz namówił mnie wcześniej na 150km, mimo obaw zgodziłem się, bo w końcu wypadało zrobić jakiś większy dystans. Byłem trochę nieprzygotowany, miałem raptem 1 500ml bidon, więc po drodze kupiłem jeszcze wodę i 2 banany. Po pewnym czasie dwójka zawróciła, a my we trzech (ja, Łukasz i kifor) pojechaliśmy dalej.
Pojechaliśmy dzisiaj dwa konkretne podjazdy: dawną premię Tour de Pologne - podjazd w kierunku Krokowej (nie taki straszny, chociaż dość sztywny) a chwilę później Pomorski Orlinek, słynny stromy podjazd, który rzekomo w pewnym miejscy ma 26% nachylenia. Był to naprawdę wymagający podjazd, ale nie wydaje mi się, żeby miał aż tak duże nachylenie (no chyba że na jakimś odcinku 10m :) )
Mimo tego całkiem mocno go odczułem i po nim moje nogi były jak kołki. Ale nie było jeszcze tak źle. Po pewnym czasie na jednym z wielu dzisiaj wzniesień zobaczyłem, że z tyłu został Łukasz i się zatrzymał. Zawróciłem więc zobaczyć co i jak. Okazało się, że wbił mu się kapsel w oponę, na szczęście nie doszło do przebicia. I od tamtego momentu już we dwójkę wróciliśmy do Lęborka.
Na 30km do "mety" zaczęły się u mnie problemy. Już trochę brakowało sił. Gdzieś w tych właśnie okolicach siadłem na koło Łukaszowi i holował mnie do domu. Chociaż wtedy jeszcze nie było tak źle, bo dawałem radę jechać jego tempem bez większego trudu. Prawdziwa męczarnia zaczęła się gdzieś w Garcegorzu (na szczęście było to już całkiem blisko). Puls nie przekraczał 125-130, każdy nawet nieiwelki podjazd sprawiał duże kłopoty. Ale całe szczęście udało się dojechać (wielkie dzięki dla Łukasza, który jechał razem ze mną i wspierał w tych trudnych chwilach).
Myślę, że na taki stan mogło mieć wpływ to, że się trochę przegrzałem (grubo się ubrałem, bo miała być kiepska pogoda a skończyło się na przyjemnym słoneczku) oraz to, że miałem tylko 1,2 litra płynów, z czego 700ml to czysta woda. Ale to tylko domysły :). Generalnie jestem zadowolony z jazdy, zwłaszcza że przez około 110km nie było praktycznie żadnych problemów a nie jechaliśmy tempem wycieczkowym.
Pojechaliśmy dzisiaj dwa konkretne podjazdy: dawną premię Tour de Pologne - podjazd w kierunku Krokowej (nie taki straszny, chociaż dość sztywny) a chwilę później Pomorski Orlinek, słynny stromy podjazd, który rzekomo w pewnym miejscy ma 26% nachylenia. Był to naprawdę wymagający podjazd, ale nie wydaje mi się, żeby miał aż tak duże nachylenie (no chyba że na jakimś odcinku 10m :) )
Mimo tego całkiem mocno go odczułem i po nim moje nogi były jak kołki. Ale nie było jeszcze tak źle. Po pewnym czasie na jednym z wielu dzisiaj wzniesień zobaczyłem, że z tyłu został Łukasz i się zatrzymał. Zawróciłem więc zobaczyć co i jak. Okazało się, że wbił mu się kapsel w oponę, na szczęście nie doszło do przebicia. I od tamtego momentu już we dwójkę wróciliśmy do Lęborka.
Na 30km do "mety" zaczęły się u mnie problemy. Już trochę brakowało sił. Gdzieś w tych właśnie okolicach siadłem na koło Łukaszowi i holował mnie do domu. Chociaż wtedy jeszcze nie było tak źle, bo dawałem radę jechać jego tempem bez większego trudu. Prawdziwa męczarnia zaczęła się gdzieś w Garcegorzu (na szczęście było to już całkiem blisko). Puls nie przekraczał 125-130, każdy nawet nieiwelki podjazd sprawiał duże kłopoty. Ale całe szczęście udało się dojechać (wielkie dzięki dla Łukasza, który jechał razem ze mną i wspierał w tych trudnych chwilach).
Myślę, że na taki stan mogło mieć wpływ to, że się trochę przegrzałem (grubo się ubrałem, bo miała być kiepska pogoda a skończyło się na przyjemnym słoneczku) oraz to, że miałem tylko 1,2 litra płynów, z czego 700ml to czysta woda. Ale to tylko domysły :). Generalnie jestem zadowolony z jazdy, zwłaszcza że przez około 110km nie było praktycznie żadnych problemów a nie jechaliśmy tempem wycieczkowym.