Dzisiaj pojechałem razem z kolarzami z BAT-u na ich ostatni trening przed Bat-tourem. Pojechaliśmy trasę Lębork - Potęgowo - Stowęcino - Redkowice - Lębork. Udało mi się dotrzymać koła przez całą trasę po raz pierwszy z czego jestem zadowolony :D
Jak co tydzień wyjazd o 9:00 spod Różanej. Na 50. kilometrze (w Sasinie) odpadłem, już nie miałem sił aby znowu gonić trzyosobową grupkę, która co chwilę ostro przyspieszała :D
Powrót bardzo przyjemny, od Roszczyc niemal cały czas sprzyjający wiatr.
Dzisiaj zrobiłem sobie już drugi raz w życiu test na wysokość progu mleczanowego w "domowych" warunkach wg "Biblii treningu kolarza górskiego". Chciałem ustalić tę wartość żeby nieco podnieść poziom moich treningów. Test wykonałem na krajowej szóstce.
10min rozgrzewki, potem 30min jazdy w wyścigowym tempie. Średnie tętno z ostatnich 20min "czasówki" jest w przybliżeniu równe tętnu na progu mleczanowym.
W lutym jak robiłem ten test wyszło mi 186 (tylko że wtedy trochę źle się do tego zabrałem + był robiony na trenażerze), dzisiaj natomiast 184 i tę wartość od dzisiaj będę uznawał za poprawną. Widać wyraźnie że jestem wysokotętnowcem :)
Trochę wyprułem sobie flaki bo jadąc w stronę Słupska miałem silny wiatr w twarz, więc napociłem się a i tak jechałem 29-31km/h potem tuż przed podjazdem zawróciłem i leciałem niemal non stop 40+ km/h (przynajmniej mój wysiłek nie szedł na marne :) )
Dane z pulsometru obejmują tylko 20min jazdy, bez rozgrzewki, pierwszych 10min "czasówki" i rozjazdu. Dane z licznika obejmują niemal całą trasę oprócz części rozgrzewki i dojazdu do domu przez miasto.
Luz w szkole, więc pozwoliłem sobie na trochę dłuższą trasę. Jechało mi się naprawdę przyjemnie, chociaż czasami dziury mocno dawały o sobie znać. Zrobiłem 3 około 20-sekundowe sprinty pod podjazd do Górzyna (między nimi jakieś 1,5-2min przerwy). Powrót do Lęborka z Potęgowa pod wiatr, chociaż nie był on jakiś specjalnie mocny.
Dzisiaj miałem w planach pojechanie pętli przez Unieszyno i Maszewo, ale byłem rozdrażniony i nie chciałem przebijać się przez te dziury, więc w Pogorzelicach zmieniłem zdanie i pojechałem prosto - do Poganic. Całą drogę miałem niesprzyjający wiatr, wlokłem się ze sporym trudem. Po dojechaniu do Poganic miałem średnią 26,15. Wracając miałem sprzyjające warunki (w miarę płasko i z wiatrem) więc zrobiłem interwały wysiłkowe: trzyminutowy interwał w 4 i 5 strefie (+ 80%HRmax) przedzielony trzyminutowym odpoczynkiem. W sumie zrobiłem 4 powtórzenia. Ostatnie kilometry to lekki rozjazd.
Z okazji, że byłem w Gdyni, razem z Kacprem stawiliśmy się na spotkaniu w Kielnie, gdzie zebrała się grupa szosowców z trójmiasta. O 9:00 wyruszyliśmy i mieliśmy do pokonania jakieś 120km. Muszę przyznać, że jechało mi się naprawdę dobrze, ale na 50. kilometrze zaczęły się 3 spore podjazdy. Na pierwszym z nich lekko odstaliśmy, ale grupa zaczekała i wspólnie ruszyliśmy w kierunku podjazdu pod Wieżycę. Jak go zobaczyliśmy oboje zwątpiliśmy i postanowiliśmy się odłączyć i zawrócić. Po prostu wiedzieliśmy, że zajedziemy takim tempem jeszcze z 30-40km i resztę drogi będziemy się wlec jak zwłoki. Cała droga powrotna sprawiła nam spore trudności, ale całe szczęście dojechaliśmy o własnych siłach do domu.
W drodze powrotnej mieliśmy bardzo nieprzyjemną sytuację. Jechaliśmy sobie we dwóch obok siebie, w pewnym momencie usłyszeliśmy klakson i zostaliśmy wyminięci "na żyletkę". Trochę nas to zdziwiło, bo droga była prosta i pusta. Typowa "poboczna" szosa. Na wyminięcie zareagowaliśmy puknięciem się w głowę. I tutaj niespodzianka. Facet się zatrzymał na środku drogi, a jak zaczęliśmy go wymijać ruszył i jechał obok nas, zjeżdżając do lewej krawędzi i wyzywając nas. Rzucał się też o to, że mamy jeździć jeden za drugim, więc poleciłem mu zaznajomienie się z nowelizacją przepisów z tego roku. Całe szczęście po zwyzywaniu nas odjechał, ale mimo wszystko nie było to miłe przeżycie. W pewnej chwili myślałem, że dojdzie do jakiejś bójki...
na 52,86. kilometrze mieliśmy średnią 30,44 (przed podjazdem pod Wieżycę).
W Łebnie spotkałem się z Kacprem i dalej razem pojechaliśmy do Gdyni. Był to pierwszy wyjazd po pięciodniowej przerwie wymuszonej na mnie przez wyjazd klasowy i muszę przyznać, że jechało mi się naprawdę dobrze.